Gurudżi słynie z powiedzenia, że joga to 99 procent praktyki i 1 procent teorii. Pewnie nie lubił mędrkować i rozdzielać włosa na czworo. I pewnie dlatego nie pozostawił po sobie wielu tekstów. Podziwiam ludzi czynu. I staram się do nich upodobnić, wchodząc na matę i skupiając wszystkie swoje siły na tym, by nie rozgryzać, nie kombinować, nie wymyślać, nie wyobrażać sobie, nie porównywać, nie analizować, nie dedukować, nie roztrząsać, nie wnioskować… To ja może poczytam!
A poczytać, warto, o warto! Autor przechodzi do rzeczy szybko, nie ucieka od tematu, trzyma się konkretów, jak to człowiek czynu. Pewnie marzyłabym o odrobinie gawędziarstwa, ale wiecie co? Dla chcącego nic trudnego, coś tam sobie znajdę! A co dostrzegam w tej książce szczególnie interesującego? Co dała mnie, osobie średnio-zaawansowanej w praktyce?
1. Uporządkowała praktykę
Oczywiście większość tego, o czym czytamy w “Joga mala” jest nam znane; bandhy, drishty, kolejność asan. Ale sposób, w jaki Gurudżi ujmuje temat, pomógł mi zrozumieć, co jest ważne, i nadać tej wiedzy strukturę.
2. Pomogła zrozumieć asany
Dzięki niej mogłam spojrzeć całościowo i wielowarstwowo na każdą z asan. Pojąć, że każda asana działa na poziomie ciała, umysłu, psychiki. I że ma to znaczenie dla zdrowia, organów, oczyszczania.
3. Dała spojrzenie z perspektywy Indii połowy XX wieku
Książki to gra wyobraźni. Najczęściej myślimy w ten sposób o beletrystyce, co jest dość oczywiste. Jednak taka książka jak “Joga mala”, poświęcona faktom, też może pobudzać wyobraźnię, przywoływać obrazy z połowy zeszłego wieku i dawać wielką przyjemność.
Paciorek za paciorkiem
Słowo “mala” pochodzi z sanskrytu. Oznacza girlandę lub różaniec. Jak czytamy, każda winjasa jest jak paciorek, który należy w skupieniu odliczać, a każda asana jak woń kwiatu nanizanego na nić oddechu. Brzmi pięknie i chyba prawdziwie.
Pracuję jako dialogistka, tłumaczę i adaptuję teksty, przeznaczone do dubbingu. Moja mistrzyni, pani Joasia Klimkiewicz, porównuje dubbing do nizania koralików na nić. Każde zdanie jest jak koralik, który wymaga uwagi, dopracowania w przekazie, brzmieniu i zgodności z obrazem. Taki mały odrębny byt, który jednak musi się dopasować do kolejnego.
Kiedy mam kryzysy zawodowe, złości mnie to wielokrotne miętlenie jednego zdania. Wierzę, że już nic przykrzejszego na tym świecie nie sposób robić. Ale może jest mądrość w obracaniu w palcach kolejnym koralikiem i poświęcaniu uwagi tylko jemu? Bo każdy nowy koralik to nowa myśl.
Zakaz wracania do wcześniejszych asan lub zmieniania kolejności wpasowuje się w tę metaforę. Bo czy będziemy zdejmowali kilka koralików, żeby nakładać je od nowa i nadwerężać nitkę? A co powstanie, jeśli ułożymy koraliki różnej wielkości i koloru w przypadkowej kolejności, nie patrząc na symetrię?
Tradycja, droga do dzisiaj
Jois rozpoczął pracę nad książką w roku 1958. Opublikowano ją w Indiach w roku 1962, dzięki pomocy jednego z uczniów.
Tekst ma więc ponad 60 lat i znajdujemy kilka różnic w opisie asan w stosunku do dzisiejszych opracowań. To niewątpliwie ciekawe i daje spojrzenie na to, jak seria się zmieniała. A zmieniała się naprawdę nieznacznie. W opisie z roku 1958 nie ma kilku asan. Zapewne zostały dołożone później.
Pariwrita Trikonasana i Pariwrita Parśwakonasana, jak się dowiadujemy z przypisów, pierwotnie należały do drugiej serii. Nie ma również mostka, co ja przyjęłabym z wielką ulgą, ale cóż, skoro praktykuję w XXI wieku… mostek jest.
Gurudżi nie odlicza też do pięciu, jak to robimy teraz. Przy każdej asanie pisze: wykonuj purakę oraz rećakę (wdech i wydech) tyle razy, ile razy jest to możliwe. Znając ambicję wielu z nas, zapewne bywało możliwe wiele razy, oj, wiele!
Przy opisach niektórych asan zobaczymy zdjęcia młodego mistrza, które są jak szczypta kolendry, dodają smaku potrawie.
Znajdujemy też pewne ciekawostki. Takie jak opis sali do ćwiczeń, której powierzchnie powinny, jak pisze mistrz, nadawać się do wysmarowania krowimi odchodami. Tradycyjne w Indiach używało się łajna do smarowania klepiska z powodu jego antyseptycznych właściwości.
Joga Korunta i inne źródła
Gurudżi korzysta z tradycyjnych testów jak Hatha Yoga Pradipika, Śruti, Bhagawadgita. Często też powołuje się na słowa Vamana Rishi, autora “Jogi Korunty”, tekstu, który Tirumalai Krishnamacharya znalazł w kalkuckiej bibliotece uniwersyteckiej. Częściowo zżarty przez mrówki tekst zawierał wskazówki dotyczące asan, drishti, bandh, mudr oraz mantr. Śri Krishnamacharya wiele pracy poświęcił wydobyciu tych informacji i dzięki temu mamy dziś Ashtangę.
Doktor Joga
Śri Krishnamacharya słynął z tego, że leczył za pomocą jogi. I tę ideę przekazał swoim uczniom. Podobno, kiedy Pattabhi Jois miał zostać samodzielnym nauczycielem, w ramach egzaminu, Krishnamacharya przyprowadził chorego i powiedział: Uzdrów go! Nie znam losów tegoż chorego. Ale wszystko wskazuje na to, że Gurudżi zdał egzamin.
Właśnie to podejście do jogi oddaje w swojej książce, twierdząc, że za pomocą asan można wyleczyć nawet choroby powszechnie uznane za nieuleczalne.
Dlatego też jogę powinni praktykować wszyscy, niezależnie od wieku i płci. Bo to służy nie tylko sprawności, ale przede wszystkim zdrowiu.
W książce, przy każdej asanie znajdziemy informację o jej korzyściach dla zdrowia. Wspaniałe jest to holistyczne podejście do człowieka, które rozbawi każdego praktyka medycyny zachodniej, ale nie nas, nie nas, praktyków jogi! Obok siebie pojawiają się informacje o tym jak dana pozycja wpływa na organy ciała, a także nadi czy czakry.
Praktyka, praktyka!
Gurudżi podkreśla znaczenie praktyki. Napisał książkę, żeby pomóc swoim uczniom w rozwoju, szczególnie że jest tak wiele, jak powiada, dezinformacji i fałszywych nauczycieli. Ale w żadnym razie, mówi, w żadnym razie nie należy się opierać wyłącznie na tekstach pisanych! Ważniejsza jest nauka u Guru, osoby, która rozumie jogę i dopasuje praktykę do osobistej konstytucji ucznia.
Nie można urzeczywistnić jogi przez rozmawianie, pisze Śri Pattabhi, bo sama dyskusja o jodze nie dostarcza kompletnej wiedzy. Tak jak znajomość kuchni nie zaspokoi głodu.
W zdrowym ciele zdrowy duch!
Jest wiele znaczeń jogi. Patthabi pisze, że joga to trwałe skupienie zmysłów. Żadnego zadania nie wykonamy, jeśli umysł nie będzie w stanie spokoju. Ciało i umysł są w jedności. Kiedy ciało jest słabe, umysł też jest słaby. Dlatego praktykę jogi należy zacząć od asan.
Często zarzuca się ludziom Zachodu, że dla nich joga to głównie asany. Możemy poczuć się rozgrzeszeni. Gurudżi mówi: Najpierw asany, bo tylko dzięki sile, jaką daje praktyka, możemy sprawować kontrolę nad umysłem.
Tę jedność ducha i ciała zrozumiałam sama, kiedy zaczęłam praktykować. I było to odkrycie, które zdecydowało o moim oddaniu jodze. Dostrzegłam, że tego, czego mi brakuje w życiu codziennym, brakuje też na macie, a to, z czym radzę sobie w życiu, udaje się też na macie.
W życiu jestem elastyczna, łatwo się dostosowuję do sytuacji i innych ludzi. Okazało się, że asany wymagające elastyczności, przychodzą mi z łatwością. Brakuje mi za to mocy, która odpowiada za pewność siebie, zdecydowanie działanie i z takimi asanami mam kłopot. Kiedy to zrozumiałam, pomyślałam: A może podejść od drugiej strony? Może kiedy dopracuję swoje braki w ciele, psychika też się zmieni? I to potwierdza Gurudżi.
Joga i życie
Pattabhi Jois wspomina zdawkowo o stylu życia, jedzeniu, pranajamie, której, jak podkreśla, absolutnie nie wolno praktykować samodzielnie, dlatego nie pisze o niej w szczegółach.
Dla oddechu, podobnie jak dla asan, znaczenie ma praktyka. Autor pisze: Jak treser gorliwie i z oddaniem chwyta chodzącą po lesie zwierzynę i powoli obłaskawia ją, aby przejąć nad nią kontrolę, tak samo krok po kroku, dzięki mocy praktyki, pojawi się kontrola oddechu.
Gurudżi wspomina więcej o jamach i nijamach. Stosunkowo wiele uwagi poświęca Brahmacarji. To chyba temat najtrudniejszy do ujęcia i do zrealizowania w dzisiejszych czasach.
Mówi też o łączeniu Powitania Słońca ze śpiewaniem mantr. Doświadczyłam takiej praktyki w Indiach, w Hinterland Village pod okiem nauczyciela Jayesha. Taka Surya Namaskara zyskała nowy wyraz. I nie, wcale nie było łatwiej.
Polska “Joga mala”
Uczniowie z Zachodu długo musieli czekać na słowa mistrza. Tekst na język angielski został przetłumaczony dopiero w roku 1997. W Polsce książka została wydana przez Virya, wydawnictwo Sławomira Bubicza, w 2007 roku. Tłumaczenia z języka angielskiego na polski dokonał Marcin Januszkiewicz. Przekład jest bardzo dobry, co nie jest częste, jak wie wielu wyczulonych na język czytelników. Pozostając w klimacie książki, muszę przyznać, że jestem nim ukontentowana. Tak jak jestem ukontentowana treścią.
Czytajmy więc! I praktykujmy!
O książce opowiadam na Youtube.